Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Od alchemika Sędziwoja do awangardzisty Tytusa Czyżewskiego

Krystyna Trzupek
Krystyna Trzupek
O skrzydlatej duszy, kamieniu filozoficznym i garbatym mistrzu awangardy rozmawiam z autorem licznych publikacji, miłośnikiem i znawcą regionu, plastykiem, dyrektorem Gminnego Ośrodka Kultury, Sportu i Turystyki w Łukowicy, Jarosławem Czają.

Co to jest „skrzydlata dusza”?
Początkowo myślałem, że to przenośnia i taka ładna, literacka fraza. Otóż prawie równo sto lat temu wszystkie gazety w naszym kraju pisały o nowych skrzypcach posiadających „skrzydlatą duszę”. Tymczasem w środku tych skrzypiec faktycznie był taki unikatowy, ruchomy element w kształcie skrzydeł – nazywany duszą. Został nawet opatentowany.

Jak pan trafił na jego twórcę, który jak się potem okazało jest rodem z Przyszowej?
Dwa lata temu byłem na otwarciu wystawy dzieł „zapomnianego artysty” Antoniego Hybla w Szymbarku. Nie miałem pojęcia, kim był Hybel, ale pojechałem z ciekawości, bo wiedziałem, że urodził się w naszej gminie. To, co zobaczyłem w Szymbarku bardzo mnie zdumiało. Dorobek Hybla – chociaż zachowany fragmentarycznie - świadczył dobitnie, że był to twórca niepospolity o wyjątkowo bogatej osobowości.

Co o nim wiemy?
Antoni Hybel urodził się w 1872 r. w Przyszowej. Jego dziadek Ignacy Lorek był znanym rzeźbiarzem związanym ze Starym Sączem. To w jego pracowni uczył się rzemiosła mały Antoni. Potem było Zakopane i słynna Szkoła Przemysłu Drzewnego. Następnie Hybel uczył się malarstwa na ASP w Krakowie pod kierunkiem J. Fałata. Na początku XX w. podróżował po Włoszech, był też w Wiedniu i w Pradze. W 1911 r. ożenił się w Ropie koło Gorlic i tam zmarł w 1946 r. Hybel oprócz tego, że rzeźbił i malował, to także projektował i wykonywał meble, ołtarze oraz przedmioty użytkowe. W 1925 r. wykonał skrzypce według własnego projektu o nietypowym kształcie z „duszą skrzydlatą”. Były one prezentowane na Międzynarodowych Targach Poznańskich. Hybel miał w latach przedwojennych wiele wystaw indywidualnych i to w miejscach tak prestiżowych, jak warszawska Zachęta, czy galeria w Berlinie. Tutaj ciekawostka. W tym samym mniej więcej okresie w Zachęcie prezentował swoje prace malarskie inny artysta pochodzący z naszej gminy, a mianowicie Jan Rudnicki z Łukowicy. To też postać warta przypomnienia. Hybel umarł bezpotomnie i niestety znaczna część jego dorobku uległa rozproszeniu w trudnych, powojennych latach. Na szczęście są ludzie przywracający pamięć o tym artyście, tacy jak Bogdan Klimczyk – autor wspomnianej wystawy w Szymbarku, czy młoda lutniczka Katarzyna Bednarz, która wykonuje skrzypce na modelu Hybla. Można było ich posłuchać niedawno w Miejskiej Galerii Sztuki w Limanowej na otwarciu wystawy, którą można obecnie tam podziwiać.

To teraz o czarach, kamieniu filozoficznym i najsłynniejszym po Mikołaju Koperniku Polaku XVI/XVII w., znanym w całej Europie, choć przyznam, że na lekcjach historii nie poświęca mu się zbyt wiele miejsca.
A szkoda, bo jego życie to gotowy scenariusz na film przygodowy, a nawet szpiegowski thriller. Niestety, urodzonego w Łukowicy w 1566 r. Michała Sędzimira vel Sędziwoja traktuje się trochę jak postać z legend owianych czarami, a nie jako poważnego naukowca i filozofa. Był wszak pionierem chemii i odkrył de facto tlen, wyprzedzając oficjalną naukę o 150 lat! Ale na lekcjach historii powinno się o nim mówić, już choćby tylko z jednego powodu, mianowicie to właśnie Michał Sędziwój był odpowiedzialny za to, że stolicą naszego kraju stała się Warszawa. Otóż w 1595 r. jego doświadczenia alchemiczne spowodowały przypadkiem ogromny pożar w komnatach zamku na Wawelu. Król Zygmunt III Waza musiał szukać dla siebie zastępczego lokum i jak wiadomo znalazł – już później na stałe - w Warszawie.

Zna pan patent, dzięki któremu Michał Sędziwój przemieniał metal w złoto?
Gdybym nawet znał, to nikomu bym nie ujawnił. Ale to jest ciekawa sprawa, bo wiadomo z kronik, że w 1604 r. w Pradze nasz alchemik dokonał udanej transmutacji nieszlachetnego metalu w złoto, a widział to na własne oczy cesarz Rudolf II. Dzisiaj już wiemy, że taka transmutacja faktycznie jest możliwa, ale jej koszty są po prostu nieopłacalne.

Tynktura, mimo, iż przyczyniła mu sławy w całej Europie, stała się też dla Sędziwoja śmiertelnym zagrożeniem. Wielu marzyło, by za wszelką cenę posiąść tajemną wiedzą
Ten tajemniczy proszek – tynktura, to najprawdopodobniej rozpuszczony w eterze chlorek złotawy, który w wysokiej temperaturze mógł pozłacać metale. Ale Sędziwój wszedł w jego posiadanie trochę podstępem, wykradając tajemnicę od szkockiego alchemika Setona, którego uwolnił z więzienia w Dreźnie. Ba, nawet ożenił się z wdową po Setonie! Ale trzeba wiedzieć, że Sędziwoja chroniła zapewne sekretna i wielce wówczas wpływowa organizacja – stowarzyszenie różokrzyżowców, z którą zetknął się podczas studiów w Lipsku. Była ona tajna, bo na wpół heretycka, ale zrzeszała najwybitniejsze umysły epoki, należał do niej m. in. sam Leonardo Da Vinci. Te wszystkie „zabawy” w transmutacje metali były tylko być może zasłoną dymną dla prawdziwych naukowych badań, które wówczas mogły się skończyć oskarżeniem Inkwizycji o herezję i stosem. Wszak wspomniany Kopernik był na indeksie św. Oficjum aż do połowy XX stulecia. Dlatego zapewne Sędziwój wydawał swoje prace wyłącznie anonimowo.

Sędziwój miał w Krakowie swoją pracownię, w której podobno do dziś straszy jego duch.
Sędzimirowie z Łukowicy posiadali kamienicę przy placu Szczepańskim. Dlatego mały Michał pobierał nauki w Krakowie, a nie, jak się często błędnie pisze – w Nowym Sączu. Na marginesie powiedzmy szczerze: nigdzie nie ma dowodów, że nasz alchemik miał jakiekolwiek kontakty z Nowym Sączem. Niestety, przykro mi to stwierdzić, ale Nowy Sącz przez lata wykorzystywał nieco smutny fakt, że u nas w Łukowicy nikogo na dobrą sprawę jakiś tam Sędziwój nie interesował. Pamiętam, jak robiłem w latach 90-tych tablicę informacyjną stojącą w centrum naszej wsi. Wzmianka o Sędziwoju budziła zwyczajne niedowierzanie. Uważano wręcz – i to na serio, że Łukowica podszywa się pod postać, która przecież kojarzona jest z Nowym Sączem! Wszystko więc było na odwrót! A ten fakt, że Michał chodził do szkoły w Krakowie zaważył nad całym jego życiem, bo alchemik spotkał w szkolnej ławie Mikołaja Wolskiego, późniejszego marszałka wielkiego koronnego – najważniejszą po królu postać w całej Rzeczpospolitej. To właśnie z Wolskim i królem Zygmuntem III Wazą Sędziwój „bawił się” alchemią w zamku na Wawelu, kiedy od kominka zajęła się ogniem jedna z zasłon i wybuchł pożar. Dlatego też, mimo wielkich strat – królowej spaliły się wszystkie suknie i drogocenne futra – włos mu z głowy nie spadł. Wracając do kamienicy. Została ona ponoć zburzona w XIX w., bo cieszyła się złą sławą. Być może faktycznie w niej straszyło…

Na koniec Tytus Czyżewski. Chyba mało kto kojarzy tego malarza i poetę z Przyszową. Ten garbaty chłopak nie miał zbyt łatwego życia, stąd ucieczka w sztukę?
Być może, chociaż ja uważam, że decydująca była po prostu wrażliwość. Tytus Czyżewski był chromy, ale bynajmniej nie wycofany. Wręcz przeciwnie: całe życie poświęcił awangardzie i był w naszej sztuce pionierem. Nie bał się krytyki i odrzucenia przez publiczność. Nikomu nie starał się przypodobać. Klepał więc zwyczajnie biedę. Inni dorobili się w tym czasie na własnym „pędzlu” majątku. Jednak dzisiaj mało kto o nich wspomina. A ludzie obeznani z historią sztuki wiedzą dobrze, kim był Tytus Czyżewski, bo bez tego nazwiska nie da się omówić polskiej awangardy w sztuce XX w. To wręcz sztandarowa postać na równi z Witkacym – z którym zresztą znał się osobiście.

Panu, ze względu na zawód nauczyciela plastyka, Tytus jest chyba najbliższy?
Oczywiście. Już choćby dlatego, że Czyżewski przez krótki czas również uczył plastyki w szkole. I był dla uczniów oczywiście dziwolągiem. Wiem coś o tym. Ale zawsze miałem świadomość, że w szkole potrzebne są takie „michałki” jak plastyka, czy muzyka, bo zwyczajnie stanowią oddech i odskocznię od „poważnych” przedmiotów typu matematyka. One dają też szansę tym spośród uczniów, którzy nie bardzo sobie radzą z nauką. To jest pole do popisu dla osobowości bardziej rozwichrzonych. Miałem dużo takich uczniów, którzy tylko z plastyki mieli celujący na świadectwie.

Nie tęskni pan za pracą w szkole i lekcjami plastyki?
To są dwie sprawy. Oczywiście, że tęsknię za lekcjami plastyki, ale nieszczególnie za szkołą. Odkąd zacząłem uczyć plastyki prawie 30 lat temu, obserwowałem tylko, jak spycha się przedmioty artystyczne coraz bardziej na margines. Dzisiaj jest to już margines marginesu. W klasie 8-mej w szkole podstawowej nie ma już plastyki w ogóle! Tylko patrzeć, jak plastyka po prostu zniknie z podziału godzin.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Od alchemika Sędziwoja do awangardzisty Tytusa Czyżewskiego - Gazeta Krakowska

Wróć na limanowa.naszemiasto.pl Nasze Miasto