Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dyspozytor pomylił dwie Kamionki. On stracił pracę, a dwoje ludzi życie

Alicja Fałek, Bartosz Dybała, Paweł Chwał
Józef i Maria Górkowie zostali pochowani we wtorek. Osierocone dzieci chcą wiedzieć, czemu nie żyją
Józef i Maria Górkowie zostali pochowani we wtorek. Osierocone dzieci chcą wiedzieć, czemu nie żyją archiwum Górków
Bliscy Marii i Józefa Górków chcą i mają prawo wiedzieć, czy można było zapobiec ich tragedii. Dyrektor sądeckiego pogotowia uważa, że trzeba zmienić system i w ten sposób eliminować błędy.

Krzysztof Górka we wtorek pochował rodziców. Patrząc na dwie trumny w kościele myślał o tym, że leżą w nich mama i tato. Parę dni temu ojciec z dumą patrzył jak mu idzie budowa domu. Krzysztofowi do głowy by nie przyszło, że widzi go po raz ostatni żywego. W ciągu zaledwie kilku godzin stracił też mamę. Nie pogodzi się ze stratą, póki nie dowie się czemu.

Czy 58-letni Józef Górka żyłby, gdyby pracownik tarnowskiej dyspozytorni pogotowia przez pomyłkę nie wysłał karetki do Kamionki Małej koło Sącza zamiast do wsi o tej samej nazwie, lecz pod Limanową? Gdyby żył, to pewnie nie zmarłaby 57-letnia Maria, bo serce zabolało ją właśnie z powodu śmierci męża...

Ludzie pomóżcie!

Józef Górka i jego zięć Grzegorz Grzegorczyk w piątek (31 lipca) wrócili do domu w Kamionce Małej, tej w powiecie limanowskim, tuż po godz. 20. Dzień spędzili w Limanowej na budowie domu u syna Krzysztofa. Józef jadł kolację w pokoju. Jego żona Maria z córką Lidką rozmawiały sobie w kuchni. W pewnym momencie usłyszały charkot. To Józef zaczął się krztusić. Siedział za stołem. Nagle wstał i upadł.

Maria Górka wybiegła na balkon z krzykiem: "Ludzie, pomóżcie!". Lidka zadzwoniła pod numer 999 wzywając karetkę do Kamionki Małej. Na wołanie Marii przybiegł sąsiad - policjant. Na zmianę z Grzegorczykiem reanimował dławiącego się Górkę. Gdy po 10 minutach karetki nie było, sąsiad zadzwonił na pogotowie zapytać, czy jedzie.
- Usłyszał, że karetka minęła właśnie znak Kamionka Mała - opowiada Grzegorz, zięć Górków. Ale gdy nie dojechała w ciągu kilku minut, zorientowali się, że mogli ją wysłać do innej Kamionki pod Sączem.

Ambulans zjawił się po ok. 30-40 minutach od wezwania. Ratownicy przejęli reanimację, ale Józefowi Górce życia nie uratowali. Krewni wezwali zakład pogrzebowy. Karawan zabrał ciało. Usiedli i zaczęli planować pogrzeb. Przed godz. 2 poszli spać.

Serce nie wytrzymało

Owdowiała przed paroma godzinami Maria krzątała się jeszcze po domu. Pewnie koiła nerwy wykonując codzienne domowe czynności. Ale nie pomogło. Z trudem oddychała. Czuła ból w klatce piersiowej. - Z jej siostrą zawieźliśmy teściową na izbę przyjęć - relacjonuje przebieg zdarzeń Grzegorz Grzegorczyk, zięć.

W Szpitalnym Oddziale Ratunkowym Marią Górką zajęła się najpierw pielęgniarka. Później lekarka. - Była bardzo niemiła. Moja siostra miała już założoną maseczkę tlenową, gdy pani doktor przeprowadzała z nią wywiad. Podniesionym głosem pytała, jakie leki bierze i w jakich dawkach - opowiada Jolanta Szydłowska. - Powiedziałam, że siostra przeszła trudne chwile po śmierci męża, trudno jej odpowiadać.

Jak wynika z relacji pani Jolanty, jej siostrze zrobiono EKG, pobrano krew, a kiedy zaczęła się dusić lekarka zleciła jeszcze rentgen klatki piersiowej. - Podtrzymywałam Marię w czasie badania. Ledwo trzymała się na nogach. W pewnym momencie upadła. Z ust poleciała jej piana z krwią - z płaczem mówi pani Jolanta. - Po co był ten rentgen? Dlaczego nie zrobili jej echa serca? - nie może zrozumieć lekarzy.

Gdy stan Marii gwałtownie się pogorszył wezwano innego lekarza - Mariusza Bobulę, który miał wtedy dyżur. Uczestniczył w akcji reanimacyjnej. - To działo się już za zamkniętymi drzwiami. Bobula wyszedł i powiedział, że udało się przywrócić krążenie. Drzwi się za nim zamknęły. Kolejną informacją, jaką dostaliśmy po ich otwarciu była ta, że teściowa zmarła - wspomina Grzegorz. - Może gdyby doktor Bobula został wezwany wcześniej Maria wciąż by żyła?- zastanawia się rodzina.

Śledztwo z urzędu

Informacje o tragedii w Kamionce Małej pojawiły się na lokalnym portalu internetowym Limanowa.in i w "Gazecie Krakowskiej". W oparciu o nie Prokuratura Rejonowa w Limanowej w poniedziałek wszczęła postępowanie w sprawie śmierci Górków. Badają, czy doszło do narażenia obojga małżonków na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu oraz nieumyślnego spowodowania śmierci. - Z Zakładu

Medycyny Sądowej w Krakowie mamy wstępne wyniki sekcji zwłok małżonków - mówi Małgorzata Odziomek, zastępca prokuratora rejonowego w Limanowej. - Przyczyną śmierci 58-latka było zachłyśnięcie, a jego żony problemy sercowe - informuje.

Śledczy zabezpieczyli dokumentację medyczną z pobytu Marii Górki w limanowskim szpitalu i zwrócili się o dokumentację jej męża. Wiadomo, że kobieta chorowała na nadciśnienie i cukrzycę. U Józefa niedawno zdiagnozowano zwyrodnienie czołowo-skroniowe, które jest nieuleczalne.

Limanowska prokuratura wyłączyła się ze sprawy. - Z lekarzami limanowskiego szpitala utrzymujemy kontakty służbowe. Chcemy w ten sposób zachować zasadę bezstronności - wyjaśnia Odziomek.

Dwie Kamionki Małe

Śledczy badają również wątek błędu dyspozytora pogotowia, który pomylił miejscowości. Z informacji przekazanych nam przez Krzysztofa Olejnika z Sądeckiego Pogotowia Ratunkowego wynika, że ratownicy w piątek zostali wysłani do Kamionki Małej pod Nowym Sączem, ale dyspozytor szybko ich odwołał.

Potwierdza to również Kazimiera Kunecka, dyrektorka tarnowskiego pogotowia, którego dyspozytornia obsługuje południowo-wschodnią część Małopolski. W poniedziałek Kunecka powołała komisję, która odsłuchała nagrane wezwanie pomocy z piątku. - Było utrzymane w dramatycznym tonie. Dyspozytor, w ferworze pracy, nie zapytał, o którą Kamionkę Małą chodzi i wysłał karetkę do tej w powiecie nowosądeckim - przyznaje dyrektorka.

Gdy ratownicy nie mogli odnaleźć chorego, dyspozytor zorientował się, że popełnił błąd i wysłał karetkę z Limanowej.

Kunecka zapewnia, że system zadziałał prawidłowo wskazując na ekranie monitora dwie Kamionki Małe. Należało zaznaczyć tę z właściwego powiatu. Pomylił się ratownik medyczny z ponad 20-letnim stażem, dla którego praca dyspozytora była jedynym źródłem utrzymania. Po tym, co się stało został od niej odsunięty. Dyrektorka twierdzi, że dyspozytor nie może zwalić winy na upał, bo pokój jest klimatyzowany ani na zmęczenie, bo dyżur zaczął o godz. 19, a wezwanie odebrał o godz. 20.26. Telefony się nie urywały. Mimo to nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego wysłał ratowników w złe miejsce.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na limanowa.naszemiasto.pl Nasze Miasto