Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dla Haliny Majkowskiej Polska jest krajem, w którym żyje się bardzo dobrze

Redakcja
Halina Majkowska do Polski przyjechała z Ukrainy 18 lat temu. Jej drugim domem stała się Mszana Dolna. W tutejszej szkole uczy języka angielskiego i wspólnie z mężem Piotrem wychowuje dwie córki, Julię i Karolinę.

Obserwuje Pani, to, co teraz dzieje się na Ukrainie?
Oczywiście. Dzięki temu, że żyjemy w tak nowoczesnym świecie, to nie mam utrudnionego kontaktu z moją rodziną na Ukrainie. Czy, to na facebooku, whatsappie lub viberze często rozmawiam z moim bratem Romanem. Mówimy zarówno o swoich prywatnych sprawach, jak i o tym, co w ogóle w naszym kraju się dzieje.

A dzieje się chyba nie najlepiej. Niedawno został tam wprowadzony stan wojenny.
Na całe szczęście został on wprowadzony tylko w kilku obwodach we wschodniej części Ukrainy. Życie jednak toczy się tam swoim normalnym trybem. Jak, to normalnym? My w permanentnej wojnie żyjemy od 2004 roku, kiedy to na Ukrainie wybuchła pamiętna pomarańczowa rewolucja. Przez dwa lata po niej wydawało się, że sytuacja się uspokoi, a mój kraj w szybkim tempie doścignie świat zachodni. Zaczęło się wszystko powoli przeobrażać. Jak pokazało życie, tak się jednak nie stało. Sytuacja ekonomiczna mieszkańców się nie poprawiła. Państwo nie poprawia ludziom życia, a to, że udaje się jakoś funkcjonować, to wyłącznie zasługa ich samych.

Jak zatem tak naprawdę wygląda sytuacja na Ukrainie?
Rosjanie mają na pewno duży wpływ na to, co dzieje się na Ukrainie. Ale wielu rzeczom w dużym stopniu jesteśmy winni sami, choćby wszechobecnej korupcji. Poza tym ludzie tak naprawdę odseparowują się od polityki, co zdecydowanie ułatwia rządowi tłumaczenie kryzysu gospodarczego i ekonomicznego brakiem stabilizacji. To wszystko powoduje, że nikt nie ma pomysłu na to, jak wyjść z tej nieciekawej sytuacji.

Czyli wprowadzenie stanu wojennego było tylko wybiegiem i zagraniem politycznym?
Wydaje mi się, że tak, choćby dlatego, że stan wojenny nie objął całej Ukrainy. Nie ma on nic więc wspólnego z tym, że w sklepach brakuje żywności. Ze stanem wojennym wiążą się oczywiście ograniczenia, ale mają one charakter raczej prewencyjny.

W najbliższym czasie wybiera się Pani na Ukrainę?
Teraz chcieliśmy z mężem pojechać tam na święta. Zobaczymy jednak, jaka będzie sytuacja. Teraz strajkują celnicy, więc wszystko będzie zależało od tego, czy zacznie być normalnie na przejściach granicznych.

A często udaje się Pani wyjeżdżać do bliskich?
W tym roku całą rodziną byliśmy już dwa razy. Mamy niedaleko, bo tylko 300 km. Tyle dzieli nas od Koniuszek, miasteczka, które liczy sobie mniej więcej tyle samo mieszkańców co Mszana Dolna. Chcę, żeby moje córki poznały Ukrainę i wiedziały, jak wygląda kraj, z którego ich mama pochodzi. Dla nich, to zawsze jest wyprawa pełna wrażeń.

W domu rozmawiacie po polsku czy ukraińsku?
Oczywiście rozmawiamy po polsku, ale też czasem dziewczynki, chcąc zrobić mi przyjemność, mówią do mnie po ukraińsku. To bardzo miłe. Pisać cyrylicą dopiero się uczą, więc przed nimi jeszcze długa droga, aby ten język poznać. Z kolei mój mąż - Piotr nie mówi płynnie w moim ojczystym języku, ale dużo rozumie. Tak naprawdę w rodzinie dogadujemy się w dwóch językach i nie ma z tym problemu. Uczniom w szkole mówię, że skoro ja się nauczyłam najtrudniejszego języka na świecie, czyli polskiego, to oni nie będą mieli kłopotów z przyswojeniem sobie języka angielskiego.

Mówi Pani po polsku bardzo płynnie
Dziękuję. Zostałam rzucona na głęboką wodę. Trzeba się było języka polskiego bardzo szybko nauczyć. W mszańskim „ogrodniku” uczy Pani języka angielskiego Do Mszany Dolnej przyjechałam 18 lat temu i tak zostało. Otrzymałam tutaj ofertę pracy i z niej skorzystałam. Nigdy nie myślałam, że zostanę tutaj tak długo. W szkole też poznałam mojego męża. Wychowujemy dwie córki. Cieszę się, że tak moje losy się potoczyły. Kocham swoją pracę. Zawsze powtarzam uczniom, że mają wielkie szczęście mieszkać w tak pięknym regionie, otoczonym górami. Mieszkać w kraju, w którym nie ma wojen. Nie wszyscy to rozumieją, ale myślę, że kiedy wielu z nich zdecyduje się na emigrację, to doceni miejsce i kraj swojego pochodzenia.

Zbliżamy się do okresu świąt Bożego Narodzenia. To jest wyjątkowy czas, bo spędza się go w gronie rodzinnym. W rodzinie Majkowskich obchodzimy podwójne święta. Najpierw wigilię polską, a 6 grudnia wigilię ukraińską. Zarówno w jednym, jak i drugim przypadku jest ona wyjątkowa. Z racji tego, że jestem grekokatoliczką, to też dbam o to, by święta były utrzymane w tej tradycji.

Jak oceniałaby Pani relacje polsko-ukraińskie. Historia nas dzieli czy łączy?
Na poziomie relacji międzyludzkich układa nam się bardzo dobrze. Jesteśmy do siebie bardzo podobni. Umiemy się dogadać, a ja jestem tego najlepszym przykładem (śmiech). Media trochę zniekształcają obraz naszych wspólnych powiązań czy zależności. Nagłaśniają wydarzenia i incydenty, które nie powinny się wydarzyć, ale też nie wolno ich uogólniać.

Gdyby Pani miała do wyboru mieszkać w Polsce czy na Ukrainie, to w którym z tych krajów chciałby Pani żyć?
W głębi serca jestem Ukrainką, i tak pozostanie. Ale nie mogłabym tam mieszkać. Wiele rzeczy by mi przeszkadzało, gdybym teraz z jakichś przyczyn musiała się z Polski wyprowadzić. To jest teraz moja ojczyzna. Tutaj mam moją najbliższą rodzinę. Polska jest idealnym krajem do życia. Jest tutaj wszystko, co człowiekowi jest potrzebne do normalnego funkcjonowania.

KONIECZNIE SPRAWDŹ:

FLESZ: Koniec papierowego L4. Twoje zwolnienie w internecie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Dla Haliny Majkowskiej Polska jest krajem, w którym żyje się bardzo dobrze - Gazeta Krakowska

Wróć na limanowa.naszemiasto.pl Nasze Miasto